Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 103.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Coraz to ktoś sam, lub w kilku ich szło po lasach za Piastunem, zawsze nadaremnie. Młodego tylko syna jakoby zakładnika trzymano sądząc, że łatwiéj tym sposobem ojca starego, który do jedynaka przywiązanym był, do powrotu zmuszą.
Lecz ani w lesie znaleźć, ani go w zagrodzie, około któréj czatowano, przydybać nie mogli.
Upłynęło tak całych sześć dni, gdy około grodziska zjawiła się wędrująca wiecznie Jaruha.
Od czeladzi, która przy koniach stała, dowiedziawszy się, że Piastun uszedł w lasy i w nich się ukrywał, rozśmiała się starucha, nie wierząc temu, żeby ludzi tylu w pogoń za nim posyłanych z niczém wróciło.
Szła zatém do Ścibora i starszyzny, którzy na nią i patrzeć i mówić z nią nie chcieli.
A ja go tu przyprowadzę — rzekła. — Lasów pewnie lepiéj nie zna nikt nademnie, com nieraz obok z niedźwiedziem pod kłodą nocowała, przedemną się on nie skryje — ja go znajdę.
Tém bardziéj, że się z niéj śmiano, starucha się uparła iść Piastuna szukać, a że tak pewną siebie się być zdawała, i drudzy pomyśleli w końcu, że bez przyczyny to być nie może, młodszych dwu zdala za nią pociągnęli.
Jak dzień z grodziska ruszyła Jaruha wprost się ku lasom kierując, z takiém bezpieczeństwem jakby zawczasu wiedziała, gdzie ma szukać kryjówki starego bartnika. Idący za nią z trudnością