by plamkę czarną na jaśniejszéj topieli... Posuwała się ona zwolna ku ostrowiu.
Płynął ktoś od lądu, lecz zwolna, jakby go sama fala niosła, bo wiatr dął z tamtéj strony. Czasem czółenko stanęło, to znowu pędzone podmuchem, zawróciło się i płynęło daléj.
Dniało — wkrótce stary mógł już dostrzedz, ponad wątłém czółenkiem, podobném do necki, zgarbioną, jakby uśpioną postać kobiecą, płachtą okrytą. Ze znużenia znać drzemała w tém czółenku, które jéj życie ocaliło — dając mu się nieść gdzie dola wiodła. Tak zwolna już nadedniem jasnym, skorupka ta do lądu przybiwszy, zaczęła się kołysać, stanęła... Kobieta siedząca w niéj przebudziła się, obejrzała, podniosła, płachtę zgarnęła, kij z czółna dobyła i — niepewnym krokiem chcąc na ląd dostać, upadła.
Była to nieszczęśliwa Jaruha, któréj Pomorcy nie zabili — ocalała jako wiedźma, któréj czarów się lękano. Nocą jakiś zapomniany czółenek postrzegłszy na brzegu, siadła weń, odepchnęła się kijem, i powierzyła wiatrom i wodzie.
Upadłszy starucha odzyskała siły trochę i przytomności, orzeźwiła ją woda, którą obmokła — podniosła się rozglądając do koła. Wizun wstał, poznała go zaraz, podnosząc ręce szła zwolna ku niemu.
— Żywie, bóstwo moje, od śmierci mnie uratowało. Już, już Marena chwytała za gardło chcąc
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 071.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.