Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 060.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niemcy. — Kaszuby — wrogi!
Młodzież biegła po konie na paszę. Ale cóż mogła ta mała garstka, przeciwko nawale nieprzyjaciela, o obronie myśleć było niepodobna, chyba o ucieczce jednéj.
Parobczak, który pierwszy świerzopę starą pochwyciwszy u płota, na wzgórze się dostał, zobaczył tuman w dali, usłyszał szczęk i wrzawę i nawrócił wnet, wołając — idą, idą!!
Głowy tracili wszyscy — nie było czasu prawie pomyśleć o schronieniu się gdziekolwiek, chyba na ostrów, na Lednicę — a tu już czółna, jakie były u brzegów, pierwsi co ich dopadli, pozajmowali i zamiast wioseł, chwyciwszy żerdzie — odbijali na głębinę.
Doman do szopy biegł po siwego, Mila za nim z rozpuszczonym włosem, bez wianka, ręce łamiąc, we łzach cała.
Nie myśląc już o drugich, mąż ją wpół chwycił i na konia rzucił, skoczył nań sam, wybiegł przed chatę, obejrzał się — krzycząc na swoich.
— Za mną! druhy.
Drużbowie téż konie prowadzili, i jak kto stał, jakiego kto dopadł, uciekali. Niewiasty biegły nad brzeg ręce łamiąc i padając. Czółen brakło. Niektóre z nich śmiało rzucały się w wodę i płynęły.
W wirze tym i popłochu — kto gdzie mógł szukał kryjówki, myśląc o sobie.