Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 014.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cać... Nie warto od tego poczynać, kiedy wolę swą mamy.
Wstał Doman.
— Czemu nie na losy? — zapytał. — Czasuby się nie marnowało. Pokładnijmy włócznie, każdy swoją, konia białego przyprowadźmy, którą włócznię nogą pierwszą potrąci, czyja będzie, tego Bogi chcą.
— Lub na Lednicę poślijmy, na ostrów święty, sprowadźmy dziewkę od ognia, połóżmy przed nią czapki rzędem, każdy swą... czyją wybierze, ten nam kneziem będzie... — odezwał się Zgorzelec.
Tu się dopiero swar i gwar wziął okrutny; losów nie chcieli za nic ci, co się pewnego wyboru dla siebie spodziewali. Zgody nie było... a tu i noc już nadchodziła.
Poczęto się ruszać z koła. Jedni po dworach pojechali nazad z niczém, drudzy się na grodzisku porozkładali, inni po okolicy poszli obozować w gajach.
Leszka chcieli jedni, Myszka drudzy, Wisza inni, Dobka wreszcie i z dziesięciu jeszcze stawiono. Byli tacy, co już Dobka znając, okrzykiwać go chcieli, ale sam im usta zamknął.
— Nie chcę! — zawołał. — Wolę słuchać niż rozkazywać... i swobodnym być, niż mieć tysiąc panów. Uciekłbym raczéj za kraj świata, niżbym się niewoli téj miał poddać...