Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 224.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopaki więc na długiéj żerdzi związanéj, kawał mięsa końskiego ukroiwszy ze zdechłéj świerzopy podali Smerdzie, śmiejąc się a szydząc. Mimo, że wiedział co mu podstawiono, pochwycił oburącz i znikł.
— Już im głód doskwiera! — rzekł Myszko krwawa szyja — a no zobaczym.
Nocą, gdy się młodzież ciekawa podkradła pod mury i ucho przykładała do ścian, zdało się że tam coś mruczało i szemrało, jakby pszczoły w ulu zamknięte, a potém jęki niby i milczenie.
Szóstego dnia posłyszano nagle krzyki, wrzawę i płacze, coś jakby zacięty bój we wnętrzu, bo ściany jęczały tłuczone. Zawrzał kilka razy głos straszny, jakby z nim życie uciekało, przeszył powietrze i zmilkł jak urwana gęśli struna.
Burzyło się i kołatało potém znowu w wieżycy, leciało coś gruchocząc, padało i trzaskało się. Potém cisza była długa. Niekiedy twarze blade ukazywały się w oknach i nikły, zdały się chcieć napić powietrza usty otwartemi, bo wargi miały rozemknięte i języki wiszące — ale o litość i zmiłowanie nie prosił nikt.
Dziesiątego dnia milczała wieża, krucy się do okien cisnęli, obsiadali je, jakby dopominając wnijścia i krakali straszliwie. Odpędzano je strzałami. Odlatywały na chwilę i powracały dobijając z drugiéj strony. Myszkowie wołać kazali na rozmowę, nie odezwał się nikt. Stali jeszcze dni