Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 210.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zgniły ich ciała. Tu stos jakby naumyślnie zapalony, aby na nim zgorzeć mogli.
Patrzał ze stołbu Chwostek, jak czeladź trupy zebrała i obmywszy je wodą, osłoniwszy sukniami, na noszach wzięła na barki idąc do stosu. Szli przodem ci, co nieśli zwłoki Mściwoja i Zaboja, potém ich dzieci, i przyszedłszy na miejsce gdzie stała świetlica, na kupę wielką zgarnąwszy głownie i żary, poczęli obok siebie składać ciała, rzędem jedne za drugiemi. Najwyżéj leżeli dwaj ojcowie, u stóp ich przy sobie dzieci.
Rozżarzone płomię wnet chwyciło pastwę podaną. Stojąc dokoła pobożnie patrzyli Myszkowie jak gorzały zwłoki i na ognistém, krwawém łożu w popiół się obracały. Niebieskie ogniki unosząc się nad niemi duchy z sobą wyprowadzały.
Z górnych wieży połaci patrzały oczy ciekawe, a płomię od szop, które do stołba przytykały, lizało mury jego i pięło się wysoko, jakby do wnętrza dostać chciało.
Dym wciskał się oknami.
Nad wieczór począł pożar przygasać. Gromady położyły się na horodyszczu pod stołbem i spoczywały — daleko od wieży, gdyż z niéj ciągle strzały, kamienie i belki ciskano, które ludzi jak słomę gniotły...
Myszkowie ze starszyzną siedli kołem i radzili.
— Co począć ze stołbem i z niemi? Ogniem ich nie pożyć, bo kamień mu się nie da; siekie-