Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 183.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Śmiejąc się Doman, rozpiął suknię, rozgarnął koszulę i pokazał mu szeroką, straszną jeszcze bliznę.
— A przeklęta wilczyca! — rzekł stary ściskając go — tyle miała siły. Wiesz, że ona tu jest? Czy zemsty szukasz?
— Widziałem ją — rzekł chłopak — mówiłem z nią a zemsty nie żądam. Dziewka mi i teraz w głowie, choć mnie nie chce. Mówi, że duchom ślubowała.
Wizun głową potrząsał.
— Trzeba ci inną wziąć, o téj zapomnisz... Porwać jéj ztąd się nie godzi — mówił stary — wszystkie one jednakowe, kwitnie to, póki młode a na starość kole. Weź inną, weź inną. Niewiasty ci potrzeba, bo bez niéj nie wyżyje człek.
— Mój ojcze — odparł Doman — nie łaj mnie, inne mi nie do smaku.
Wizun ręką gwałtownie potrząsł.
— Spróbujże wziąć inną — rzekł — zobaczysz. Młodość ma takie chuci, ale one wystygają prędko. Dopóty za tą tęsknić będziesz, póki innéj nie weźmiesz.
Tak się poczęła ze starym rozmowa, który ciągle do swojego wracał, ściskając dawnego wychowańca. — Godzinę siedzieli u chaty, chodzili po ostrowie, jeden się skarżył, drugi zawsze toż samo lekarstwo podawał. Rozeszli się wreście, Doman usiadł do łodzi i na ląd