Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 177.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Aleć ich nie dajecie darmo?
— Czasem — zawołał stary w ręce plaskając. Dziś taki dzień, że dam miski, postawicie je przed Niją...
Od pieca ukazał się syn, człek już nie młody. Ruchem rąk, nie mówiąc nic, powiedział mu stary czego chciał i siadł znowu, a po chwili wyniósł z szopy syn miseczek kilka drobnych, które oddał Domanowi.
Znano już naówczas u Polan pieniądze, choć ich nie robiono. Zdawna przywozili je i przynosili tu, ci, co po bursztyn przypływali i przychodzili, idąc wzdłuż téj ziemi od zachodo-południa. Rzymskie, greckie i arabskie pieniążki krążyły między ludźmi. Z Winedy je téż tu przywożono. Doman miał przy sobie kilka takich blaszek srebrnych i chciał z nich dać jedną staremu, ale ten rękę odtrącił.
— Postawcie to odemnie — rzekł i głową skinąwszy, siadł w pniu swoim.
Szedł tedy do łodzi Doman, a przewoźnik do pasa nagi, włosem cały obrosły, westchnąwszy, ujął za wiosło i począwszy coś półgłosem nucić, odbił od brzega.
W chramie u Nii siedziała przed ogniem Dziwa. Tu, mimo dnia spieki, zewsząd otulonéj oponami w kontynie ciemnéj, chłodno było prawie. — Ognisko gorzało tylko, aby Znicz nie wygasał. Dym prosto po nad dach płynął i otworem ulatał.