Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 147.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

światła. Stada kneziowskie spędzano z pastwisk, aby ich nie zajęli kmiecie, których gromady już się po krańcach lasów pokazywały. Z chaty Piastunów, w któréj stary bartnik siedział, z niedorosłym synaczkiem wysłać nie było kogo, czeladź tylko uzbrojono, aby z innemi ciągnąć mogła.
Dzikie okrzyki jakieś rozlegały się zdala, w których rozpoznać nie było można, czy z kup kneziowskiéj dworni na zamek się ściągających, pochodziły; czy z gromad kmiecych, które już się zbierały.
Stary wyszedł w podwórze, spoglądał dokoła i nie mógł oczów oderwać od szarego stołba nad jeziorem, od grodu, przy którym miała wkrótce zawrzeć wojna krwawa. Nie w porę mu ona przychodziła, bo synaczek dorastał, a obyczajem starym, siedmioletniemu sprawić było potrzeba postrzyżyny, imię dać, pobłogosławić, a któż w taki czas burzliwy mógł zjechać w gościnę i ucieszyć się z rodzicami? Próżno było słać i prosić na taki obrzęd wesoły, gdy wszystko wrzało gniewem i bojem.
Zamyślony stał tak jeszcze, gdy dwóch ludzi, w stroju obcym, z twarzami téż nieznanemi, a dziwnym jaśniejącemi spokojem, podjechało ku wrotom i przy nich stanęło. Zdawali się rozglądać i wahać nieco, spojrzeli na ubogiego bartnika razy parę, poszeptali coś z sobą. Naradzali się widocznie co począć mieli.