Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 141.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Należało to do praw gościnności, aby z obcego człowieka więcéj nie dobywać nad to, co on sam chciał dobrowolnie powiedzieć.
Zgłodzeni goście poczęli jeść w milczeniu. — Ośmielił ich nareszcie spokój dworu, cisza w okolicy, łagodna twarz gospodarza i jego niewiasty. Chłopak kilkoletni zdala stał, a ciekawemi oczyma przypatrywał się przybyłym.
Gospodyni widząc jak Smerda cierpiał, przyszła mu szepnąć, że możeby potrafiła rękę mu lepiéj opatrzyć i zawinąć. Poszedł więc z nią Smerda do ognia i ranę swą pokazał. Była ona tak widocznie pociskiem zadana, iż kłamstwo się wydało zaraz, lecz staruszka, popatrzywszy mu w oczy, nie powiedziała ni słowa.
Chwostek nawykły do mocnego napoju, co mu podano wnet pochłonął, trochę odwagi wstąpiło weń. Popatrzył na Piastuna, który z niego nie spuszczał oczów.
— Kmieciem jesteście? — spytał naostatek Chwostek gospodarza.
— Jak mój ojciec i dziad — odparł syn Koszyczków spokojnie.
— My to ztąd daléj trochę siedziemy — mówił niewyraźnie Chwostek — niebardzo wiemy, co się u Gopła dzieje... niepokój pono między wami?..
Piastun popatrzył nań długo.
— Jeźli jaki jest — rzekł — myśmy nie winni.