Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 120.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale nas gromada! — zawołano.
— Bez głowy! — dodał Bumir. — Wam na wiecach o wilczéj swobodzie prawić... ale nie grody dobywać... Wy ziemianie, z pługiem chodzić, a z oszczepem na wilka, albo i na niedźwiedzia, a nie na kamienne ściany. Nim wy je dobędziecie, sami się weźmiecie stokroć za łby.
Wizun słuchał i milczał, oczyma rzucając to na Miłosza, siedzącego z głową spuszczoną, to na Bumira, to na Myszków.
Starszy z krwawą szyją ujął Wizuna za rękę i odciągnął go nieco w stronę od Bumira i Miłosza.
— Idźmy gdzieindziéj radzić, aby nam nie śmierdział ten Chwostykowy niewolnik!
Kupa się ruszyła za nim, ale Wizun pozostał w miejscu.
— Niech każdy prawi co na sercu ma — odezwał się — na wiecu i na radzie wszystko wolno... a co starszyzna uradzi, dlatego przewiedzie.
Pozostali więc na miejscu, a gdy się stało milczenie, rzekł Miłosz, wciąż zapatrzony w ziemię.
— Pierwsza rzecz, chcecie boju, toć bez wojewody nie ruszycie... obierzcie sobie wodza.
Niektórym się zdało, że za sobą to mówił i poczęli wołać.
— Leszka żadnego! żadnego!.. kmiecia!
— Wybierajcie choćby konia i wołu! — wrzasnął Miłosz — a no wybierać trzeba, bo was jak