Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na ławie w izbie leżał Chwostek, który padając na dyle, także sobie utłukł kości — jęczał i przeklinał. Nad nim siedziała biała pani i patrzała nań z pewném politowaniem a niemal pogardą. Sameś sobie winien, miłościwy panie, — mówiła — trzeba mnie słuchać było. Inaczéjby się to skończyło. Poprosić ich było uprzejmie do izby, posadzić za stołem, a mówić do nich słodko. Tymczasem by straż u wrót stanęła, zająłbyś ich jak ryby w matnię. I lepiéj jeszcze... lepiéj jeszcze, wodzić ich było obietnicami, udać powolność, aż by Sasi nadeszli, a nie spieszyć z wojną. Tu po czole go uderzyła białą ręką.
— U ciebie miłościwy panie, więcéj siły w ręku niż w głowie. Ja słaba niewiasta jestem, ale prędzéjbym to plemie zdradliwe pożyła.
Słuchajcie mnie.
Kneź jęczał i przeklinał.
— Co teraz poczynać?
Namyśliła się nieco Brunhilda.
— Ściągać trzeba, a przyjaciół jednać. Naraziłeś sobie stryjów porywczością, synowców, cały swój ród, gotowi i oni się do kmieciów przyłączyć, tych zyskać napowrót pierwsza rzecz.
Chwostek słuchał.
— Mów jak to uczynić, ty masz rozum niemiecki, ja tylko bić się umiem! — zamruczał. — Mów, jak to czynić.