Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 083.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak podtrzymując go i tamując krew uchodzącą, kmiecie zaraz od zamku precz jechali, z odgróżkami i narzekaniem wielkiém.
Chwostek szalał, że ich puszczono, że się im wybić dano. Ludzi swych wnet wieszać chciał za to, że go nie bronili wczas i kmieciom żywym ujść dali z grodu. Smerdowie ich tuż na placu smagać poczęli prętami i biczami.
Biała pani, z nożem zakrwawionym w ręku, stała na podsieni i palcami tchórzów wytykała, wywołując po imieniu.
Chwostek téż przypadając do niektórych, własną ich siekł ręką.
Nie rychło się uspokoiło, zamek cały do późna jęczał i płaczem się rozlegał. Dopiero gdy sił do bicia i znęcania się nie stało, dano pachołkom spocząć i pochować się potłuczonym po kątach.
Kneź i żona pomiarkowali téż, iż nie czas było się srożyć, gdy lud co chwila potrzebnym być mógł dla obrony.
I tak, jak za owych czasów bywało często, wnet po srogiéj karze, nastąpiło przejednywanie — kazano dla pobitych wytoczyć beczki z piwem i baranów im parę kneź posłać kazał. Tak radziła biała pani. Jęczący jeszcze powlekli się do kadzi, czerpać z nich poczęli i grzbiety posieczone wycierając, śmieli się jedni z drugich. Smerdowie tymczasem z resztą czeladzi połamane wrota na nowo stawili, hać i most opatrywali.