Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 078.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Myśmy tu do was przyśli — odezwał się Myszko — po sprawie, po staréj kmiecéj sprawie. Chcecieli nas posłuchać?
— Mówcie... Słucha się przecie wszystkiego i kruków gdy kraczą, i puchaczów gdy huczą, i psów gdy wyją — zobaczemy waszego głosu.
Myszko po swoich rzucił okiem i zobaczył, że stali niezlęknieni wcale.
— Źle z nami poczynacie — odparł — równając nas ze źwierzęty, ludzieśmy przecie jako wy.
— Jako ja? — rozśmiał się kneź — toście wy źle poczęli, bo ja tu równych nie znam, krom mojego rodu.
— Znacie czy nie — odparł Myszko — a czuć ich trzeba będzie. Jeszcze my dziś do was ze słowem przychodzimy, może być rada nie zwada... Nam kneź i wódz potrzebny, dla tegośmy waszych posadzili na grodzie i daliśmy im czasu wojny moc nad sobą. Chcieliśmy, aby kneź u nas silny był przeciw wrogów naszych, i ziemi nam bronił. Ale nie natośmy mu siłę dali, aby nam karki nią łamał. Wy kneziu o tém zapomnieliście, a chcecie nas zakuć w niewolę. A no — my ci się nie damy. Mówiemy ci — porzućcie to lepiéj, a idźcie z nami na jedną rękę.
Zamilkł Myszko. Chwost który słuchając, cały wrzał i rzucał się, wstał z ławy, rozprostował się i począł śmiać ze złości. Było to jego zwyczajem.