Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci jednak nie wytrzymali i półgębkiem strach nieśli.
Nazajutrz cicho było na grodzie. Kneź na dzień zaspał, biała pani przędła i śpiewała, pędzając swe sługi. Dzień chmurny był, deszcz popruszał. Około pół dnia dopiéro kneź się wywlókł na podsienie i na świeżém powietrzu na ławę legł. Psy go obsiadły, pił, drzémał, pędzał je kopiąc nogami a chléb im rzucając na przemiany.
Z południa na haci u mostu, stanęła konnych gromada, domagając się do knezia przystępu... Kmiecie byli, żupani i władycy, starszyzna i znaczniejsi po mirach.
Przybiegł Smerda znać o nich dając — coś ta gromada już buntem pachniała i Chwostek obudziwszy się, groźnie brwi namarszczył.
— Puścić ich tu — zawołał na Smerdę — wrota obwarować, a bez woli mojéj nie wypuszczać ztąd nikogo. Niechże przychodzą — zobaczemy z czém idą.
Wstał z ławy na któréj leżał, siadł, psy spędził z podsienia w podwórze.
Wrotami wchodziła poważna gromada starych ludzi, poubieranych świątecznie — kołpaki na głowach, obuszki u boku, miecze u pasa. Chwost zmierzył ich i policzył oczyma, którzy byli. Tych do których miał ząb nie znalazł, bo ich gromada na zamek puścić nie chciała, a kneź ich najmiléjby był powitał, aby na wieżę posadzić. Śmiało