Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na grodzie kłaść się spać nie śmieli, nużby ich nie zastał na nogach i pogotowiu, dopiéroby chłostać kazał.
Co chwila Brunhilda słała pacholę, a pacholę wracało z tém samém. — Ani widu, ani słychu.
Wiatr się poniósł po lasach i jeziorze, poobrywane chmury biegać zaczęły po niebie, jakby się goniły i zbierały, aby drugą burzę zrobiły. Pomiędzy słupy, ściany i częstokoły wpadając Pochwist wył i śmiał się, aż psy ze strachu zrywały się, by mu wtórować.
U miłościwéj pani pozasuwano okiennice, pozatykano okna oponami, dachy się trzęsły i trzeszczały, wicher ryhotał.
Aż około północka, koło mostu i wrót zahuczało, zatętniało, rozległo się po grodzie — kneź jedzie.
Wnet słonionemi przejściami po pod słupy, przemknęła się kneźna biała, wychodząc przeciw panu swemu. A szła zagniewana, lecz wszedłszy do świetlicy, zastała pana, któremu obmokłe suknie ściągano, gniewniejszym niż ona była.
Spojrzeli po sobie i nie witali się. Kneź pięścią w stół bił i mruczał — miodu sobie podawać kazał. Głodny był, spragniony a zły... przekleństwami miotał, aby wszystko zczezło i szło na wskróś ziemi.
Brunhilda stała, założywszy ręce, ruszając ramionami. Ludzie się porozbiegali.