Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spotkał na wybrzeżu, chmurę z niego płową czynił, gęstą, nieprzejrzaną, wlokąc ją za sobą.
Burza nie dała kneziowi siąść do czółna, kto stał przyległ do ziemi okrywając głowę i czekał, aż Bóg piorunów przejdzie nad nią. Wioślarze w barce u brzegu ukryli się na dno. W chramie Nijoły błyskawice wśród ciemności ognia świętego blask gasiły, dym napełniał kontynę, iskry leciały na opony; czerwone oczy posągu błyskały jakby ciesząc się zniszczeniem. W dali piorun bił po piorunie; na jeziorze fala spieniona uderzała o brzeg i rozlewała się po ostrowie daleko.
Ziemia zdawała się trząść pod nogami ludzi. Kneź drżał otulony płaszczem i mruczał. Ktoby był zbliżył się doń, usłyszałby naprzemiany modlitwę do Peruna i do krzyżyka, który miał na piersi. Stary zabobon i nowa wiara stały w nim na równi... kłaniał się nowemu Bogu, lękając jeszcze tych, których nie śmiał porzucić.
Wycie i świst wiatru w uszach jego zdawały się powtarzać zelżywe Chwostka przezwisko, dusza mu zemstą kipiała.
— Wszystkie to plemię w pień niech wytną — wołał wzburzony — niech je w niewolę uprowadzą, niech orzą niemi... Niech przychodzą Sasi, niech niszczą... jaszczurczy ten ród i tych kmieci wygubić trzeba...
Gdy Smerda po przejściu burzy strasznéj przystąpił do leżącego knezia, o mało go jeszcze wście-