Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 065.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

opasującego chram, gromady się już zbijały i szły jakby mu chciały zastąpić drogę.
Czy stary Wizun skinął na nie, czy posłał do nich, aby popłoch rzucić i do obrony obudzić? — lecz co żyło przybyszów na Lednicy kupiło się, biegło naprzeciw Chwostka. Kupy stawały i zapierały mu drogę groźne. Ludziom swoim skinąwszy na nich zdala kazał je rozpędzać, ale ludzi rozpędzono. Oko w oko stał przeciw téj czerni nieznanéj — nieulękły. Tłum warczał — ani on do niego, ani on do tłumu przystąpić się nie ważył. W tém z gromady wyszedł człek podżyły, ubrany dostatnio, zbrojny z niemiecka.
— Miłościwy kneziu — rzekł mu — ja tu do chramu przyszedłem, nie wasz jestem!.. nie z waszego miru! Grozicie chramowi i ogniowi, a prawa do nich nie macie. Kontyna i ostrów nie należą do was, ale do nas wszystkich, Wilków, Syrbów, Łużan, Drewlan i co jest naszéj mowy. Nie ważcie się tykać chramu, ani ognia, bo my się téż ważyć możemy na wasz gród i stołb!..
Podniósł rękę do góry, a tłum za nim zahuczał potakując i grożąc.
Chwostek stał ściskając w ręku miecz, jakby go ochota brała porwać się samemu na nich wszystkich, ale on i ludzie jego nie starczyliby, z najlepszym orężem i odwagą na te gromady tysiączne.
Namarszczywszy się więc, pogroził ręką i usty.
— Precz mi z drogi!