Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 059.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wczęta w niéj tę jakąś wyższość, która się narzuca sama i oprzeć się jéj nie można. Leniwe i śpiące stróżki ognia same zdały na nią pieczę, staranie, pracę i rozkazywanie. Siedząc zdala patrzały na nią i strach je jakiś ogarniał, tak miała pańską postać i do rozkazywania była stworzoną.
Dziesiątego dnia siedziała u ognia, gdy szmer powstał dokoła chramu i po całéj wyspie. Ludzie dokoła biegali, ruch się stał wielki, nagle podniesiono zasłony ze wszech stron i między słupami najbliżéj ognia stojącemi ukazał się Wizun w świąteczném ubraniu i kołpaku, a z nim mężczyzna rosły, czerwony, gruby, w czapce z piórem, w płaszczu czerwono naszywanym na ramionach, ze złotemi szlaki, blaszkami świecącemi okrytemi. Świecący miecz wisiał u jego boku. Dziwa spojrzawszy nań, uczuła w sobie przestrach i trwogę.
Ten czerwonolicy, z dziko patrzącemi oczyma człowiek, podobien do zwierza, który wyszedł z puszczy, z usty skrzywionemi szydersko, obudzał w niéj wstręt i odrazę niewysłowioną. Byłaby uciekła, gdyby mogła.
Stanął on, nie zdejmując kołpaka, ani się pokłoniwszy, naprzeciw ognia i bałwana Nijoły, patrząc nie na świętości, ale na pilnujące Znicza dziewczęta. Długo je oczyma przechodził, zatrzymał wzrok na Wiszowéj córce i już go od niéj nie zwrócił. Poszeptał coś staremu, który głową potrząsł. Chwilę się wzdragał. Mężczyzna stał