Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 044.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jaruha ranę mu poczęła opatrywać, szeptać nad nią i spluwać na wszystkie strony. Z węzełków potém swych dobyła ziół, z garnuszka nalała cieczy jakiéjś i kazawszy z głową spuszczoną siedzieć Znoskowi, obwiązała go nanowo. Ogień przygasł był nieco i w izbie było prawie ciemno, ale właśnie, gdy z głową spuszczoną klęczał przed nią karzeł, błysnęło łuczywo, blask oblał izbę, Doman się zbudził, otworzył oczy i ujrzał tę dziwną parę.
Obcy człowiek bez wiadomości jego w domu... w podrażnionym chorobą gniew obudził. Sądzili go jeszcze śpiącym, gdy nagle krzyknął straszliwie, wołając ludzi. Znosek chciał się wyśliznąć i uciec, ale już było zapóźno. Czeladź śpiąca za progiem zerwała się na nogi. Padł karzeł na ziemię twarzą. Zaczęło się wołanie, popłoch i Znoska schwyciła czeladź, prowadząc przed pana.
O tém stworzeniu, którego Doman nie widział nigdy, chodziły wieści dawno, jako o złośliwéj istocie, będącéj na posługach knezia. Wiedziano że podpatrywał, że się wszędzie wśliznąć umiał i że go używano na podsłuchy. Domyśleć się było łatwo z postawy, kim był.
W pierwszym gniewu napadzie Doman chciał go kazać powiesić na dębie. Znosek padł przed nim na twarz, jęcząc i błagając. Jaruha się wstawiać nie chciała, świadczyła tylko, że przyszedł dla ran, które miał na głowie.