Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 043.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jak on tu potrafił się dostać, trudno było babie zrozumieć.
Właśnie usnąć miała, oparłszy się o ognisko, gdy na progu zobaczyła kocie oko Znoska...
Z głową obwiązaną płachtą, z okiem ciekącém, karzeł wsunął się do izby tak cicho, iż Jaruha ujrzawszy go, przelękła się jakby wilkołaka zobaczyła.
Psy stróżowały na podwórzu, ludzie spali, wrota były zaparte. Pomimo to Znosek się dostał do zagrody. Jak? to było jego tajemnicą. Wśliznąwszy się tu, podpełznął do staréj pokazując na swą głowę poranioną. Jaruha była litościwą, leki i czary stanowiły jéj rzemiosło, dozwoliła się więc zbliżyć Znoskowi i zwolna głowę mu rozwiązała. Przyschła płachta odmaczaną być musiała, gdyż Znosek syknął z bólu, a Doman się obudził.
— Jakeś ty tu wlazł, że cię psy nie zjadły? — szepnęła głos zniżając wiedźma.
Znosek ledwie dosłyszanym szeptem odpowiedział jéj na ucho, iż dowiedziawszy się, że ją tu znajdzie, musiał się dostać do dworu, bo go rany niezmiernie bolały.
Przyznał się, że nie mogąc inaczéj, wdrapał się na drzewo stojące przy częstokole u zagrody, i po gałęziach jego spuścił się w podwórze. Tu psów nie budząc, przepełznął do drzwi, które zawsze stały otworem.