Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 039.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wchodzili do izby, Doman jakby poczuł już obcego ruszył się zaraz? Jaruha, która przy ogniu drzémała, zbudziła się spluwając i gniewna. Bumir nie zważając na nic, do chorego poszedł.
Gdy na siebie spojrzeli, zaraz postrzedz było można, że gospodarzowi gość ten niemiłym był.
— Zabłądziłem, dacie mi spocząć... — rzekł siadając na ławie.
Doman ręką skinął i bratu dał znak, by gościa przyjmował. Bumir się rozsiadł i sparł na stole.
— Sadło moi ludzie mają — rzekł — które najsroższe rany goi... Niedźwiedź jucha raz mi do połowy skórę ze łba zdarł, wyleczyli mnie niém...
— Miłościwy panie — zawołała Jaruha — już tu nic nie trzeba... ja krew zamówiłam i zioła mam, co ranę prędko przygoją. Nie trzeba nic.
Chory téż dał znak ręką, Bumir zamilkł.
Wszedł Duży z miodem znowu i z kołaczem, a za nim wnieśli misy. Gość począł jeść łakomie, pić chciwie i póki się nie nasycił, sapał tylko. Jaruha wyszła na podwórze, gdzie się rozrywała żarty strojąc z czeladzią. Duży téż stadninę począł opatrywać — zostali sami. Bumir znać tego sobie życzył, bo się zaraz do gospodarza przysunął.
— Ej, Domanku miły — począł pochylając się ku niemu — nie w porę tobie ta rana i cho-