Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 031.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto go ranił?
Tu znowu zabrakło odpowiedzi; pokraśniał sługa, oczy spuścił, widocznie wstyd mu powiedzieć było. Niepewien nawet był, czy się godzi zdradzać tę tajemnicę, bo dla mężczyzny, rana przez dziewkę zadana, bezczestną była prawie.
— Nie wiem — rzekł ostrożnie parobczak, chociaż świadkiem był, gdy padał Doman na ziemię.
Myszko się dziwnie nań popatrzył, lecz już nie spytał go więcéj i zwolna pociągnął do dworu, do świetlicy.
Ciemno w niéj było. Przy ogniu, który się palił maleńki wśród kamieni, skurczona siedziała Jaruha, prażąc coś w garnuszkach i skorupkach i szepcząc pocichu.
W głębi izby, na skórze, leżał blady, z oczyma w słup, otwartemi, z usty których blade wargi były rozwarte, w gorączce, półsenny Doman. Na piersi widać było pokrwawioną koszulę i płachty mokre.
Jaruha spojrzała na wchodzącego i palec pomarszczony, czarny, położyła na ustach, ale Doman już drgnął, ruszył się, jęknął i jakieś mruczenie niewyraźne z ust mu się wyrwało. Oczyma zatoczył, ciałem się ruszyć nie mogąc. Myszko szedł ku niemu powoli. Ni jedna ni drugi nie mówił nic, gość siadł w nogach na ławie.
Tymczasem starucha sięgnęła do kubka stojącego przy niéj, napiła się, otarła usta i poszła