Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Baba w oczy mu patrząc, śmiała się.
— Dobrze tak! harda była! Ja to wiem, ja to wiem, czego się jéj chciało... u ognia w chramie stać, by się jéj ludzie do kolan kłaniali, a ona im wróżyła... E! e! a do garnków, do kądzieli! Pomiatała swatami, żaden godzien jéj nie był... Jam jéj wczoraj mówiła: Nie idź na Kupałę... Przyszedł księżyc, panicz gładki, nie pomoże krzyk i płacze, na konika z dziewką skacze... Na koń wsadził, na dwór biały uprowadził... Ot, co może Kupała...
Śpiewała Jaruha, podskakując na murawie, choć nogi jéj niebardzo służyły. Sambor się oddalał z głową zwieszoną.
— Bywaj zdrów, dobry chłopaku — wołała za nim — pójdę już ja bez pomocy... A ty, coś staréj podał rączkę, jak zechcesz, to ci młodą wyswatam... taką, że ją tylko całować a całować i jeść jak malinkę... Bywaj zdrów... idę sama...
I poszła powoli, podśpiewując, śmiejąc się głośno do siebie, hukając ku lasom, rozmawiając z ptakami, które przelatywały.
Chłopak się wlókł niespokojny i gniewny do domu. Drogą znaną same nogi wiodły.
Gdy stanął u zagrody, znalazł w podwórku wszystkie niewiasty zawodzące, parobków z Ludkiem w drugim końcu zebranych. Ludek miał