Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 011.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żywia, obie jeszcze smutne po ojcu żałobą. Dziwie chodziły po głowie wyrazy staréj Jaruhy, a choć pół-oszalanéj babie nie dawała wiary, w sercu jéj coś ciągle powtarzało: Nie idź na Kupałę!
Choć dzień był boży, weselny, szły smutne. zbliżyły się tak do swojéj gromady, a Sambor zdaleka patrzył na twarz dziewczyny i dziwił się, że tak była posępną.
W tém Ludek zbliżył się do niéj.
— Siostro — rzekł — chodźcie wy razem w parze, nie idźcie daleko w las... Ja Domanowi nie wierzę... W noc kupałową dzieją się czasem straszne rzeczy... wieleż to dziewcząt przepada w lesie!... Nad ranem, u świtania, gdy szał ludzi ogarnie, pamięć tracą.
Dziwa się rumieniła słuchając, gryzła w ustach ruty gałązkę i trzęsła głową.
— Nic się nie stanie — rzekła — ani się Doman, ani żaden waży przystąpić do mnie, będę między swojemi. Jest was dosyć chłopców, aby siostrę obronić!
Brat zamilkł, a Żywia rzucając chciwie oczyma po gromadach, śmiała się bliskiéj uciesze, nogi się jéj do skoków rwały, lica pałały, oczy błyskały, nuciła niecierpliwa.
— Dajcież pokój ze strachami! — śmiała się — nikt się do nas nie waży... ale w taki dzień, nie czyńcież nam niewoli... tyle naszéj uciechy... Kupało...