Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 212.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A na Kupałę! jutro Kupały! ho! ho!.. Chłopcy się popiją, poszaleją, to mnie może wezmą za młodą dziewczynę, a niektóry pocałuje!
Baba podskoczyła śmiejąc się, podeszła ku dziewczętom i usiadła przy nich na ziemi.
— Chcecie bym wam wróżyła? — spytała.
Siostry obie milczały, baba im po twarzach patrzyła.
— Z takich liczek wróżyć łatwo — mówiła śmiejąc się dziwacznie i przekręcając głową — o! o! śliczneż lica, kwitną jak lilije... I jam téż je kiedyś miała, takie białe i różowe... słońce lilije popaliło, deszcze krasę popłukały... a nie deszcze, łzy to były... łzy!
I kiwała głową, wyciągając rękę ku Dziwie.
— Daj no dłoń, powróżę.
Niechętnie wyciągnęła ku niéj rękę dziewczyna. Jaruha pilnie wpatrywać się w nią zaczęła.
— Dłoń to biała, nienamulona... wielka bieda z taką dłonią, tysiąc chłopców sięgnie po nią... a królewna żadnego nie zechce...
Zapatrzyła się w rękę.
— Pójdziesz jutro na Kupałę?
— Pójdę — odezwała się Dziwa.
— Nie idź! mówię ci, nie idź lepiéj... Jak pójdziesz, krew się poleje...
Dziwa zbladła.
— Jaruho — odezwała się — po co mnie straszysz... Wiesz, że w domu zostać nie mogę... a