Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 193.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było można, nawoływania o pomstę krwawą. Gdy się to działo, Doman odstąpił precz i milczał. — Zatém ruszyła się starszyzna i ciągnęli zwolna ku horodyszczu. Ludek z ziemi podniósł odzież ojca, zarzucił ją na ramiona i szedł za niemi. Tak uroczystym pochodem, na czele mając siwych, weszli na uroczysko i pod chwiejącą się szopę. Tu, nic nie mówiąc, każdy na ziemi zajął miejsce swoje, broń składając przed sobą.
Drudzy opóźnieni nadjeżdżali jeszcze. Szerokiém kołem rozsiadła się rada, sparli na rękach i dumali — wielu brakło. Innym z oczów patrzało dziwnie, jakby słowa jeszcze nie rzekłszy, już do sporu byli gotowi.
— Nie ma już tego, kto nas tu zwołał — odezwał się Boimir stary, ale duch jego mówi, po cośmy tu przybyli. Radzić trzeba, aby stary obyczaj polański nasz nie ustał, abyśmy się w Niemców i niewolników nie obrócili a w kneziowe sługi. Wszędy, gdzie mieszka mowa nasza, słowo, u Łużyczan, u Dulebow, Wilków, Chorbatów, Syrbów, Mazów, aż do Dunaju i za Dunaj biały, do sinego morza, w lasach i po górach... kneziowie na wojnach dowodzą, ale po mirach gromada wybiera starszyznę, rządzi i sądzi i ziemię rozdziela. Starostów i tysiączniki stanowi, mir trzyma, bezpieczeństwa strzeże.
Chwostek się z Niemcy sprzęga, chce ze stołba swego nam rozkazywać, nam, cośmy tam jego