zdroju, do pieśni i wróżby... Żony z niéj nie będziecie mieli... Dałbym ją wam z serca... a przeciw ślubowi bożemu jak mi stać?
Zamilkli znowu; Doman głowę zwiesił, brodę szarpał i mruczał.
— O! — rzekł — nie jednéj się to dziewce śni, a jak ją weźmie mąż, zapomni... Mnie się ona upodobała z urody i ze wszystkiego... Dostatek u mnie będzie mieć, kniehinią ją uczynię, ptasiego mleka chyba zabraknie...
Ludek głową wciąż potrząsał.
— Co ja poradzę — rzekł. — Z Bogami i duchami ja wojować nie chcę... a młodszą, gdybyście chcieli, dam chętnie. Nie brzydsza od niéj, nie gorsza od niéj... ta, choćby i popłakała, weźmiecie ją...
Spojrzał na Domana. Ten liść urwawszy do ust sobie przylepił i gdzieindziéj patrząc, milczał; wzgardzić nie chciał, a wziąć nie mógł... Aż gdy liść odpadł, rzekł powoli:
— Dziewce gdybyście kazali, musiałaby posłuchać, wy teraz panem jesteście we dworze, co każecie, musi być... Każdéj z nich się roi Bogom służyć i duchom, a czy przeto ich słuchać?
— Ja przykazać jéj nie mogę — rzekł Ludek spokojnie.
Domanowi twarz się marszczyła i oczy pałały, a dyszał jak gdyby się tylko co zmęczył.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 180.jpeg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.