Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 144.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A pamiętajcie o tém, że gdy go zmożecie, on ma dwóch synów za Łabą. Tym się nic nie stanie, ci wrócą z niemcami i pomszczą się na was... Próżne wasze jęki, próżne. Nie on, to dzieci was zabierą w niewolę; nie on, to ja bym was uczył co kmieć a co kneź! Nie byłbym lepszy. Mruczał niezrozumiale. — Wisz spojrzał na Domana.
— Cóż rzec więcéj — zawołał — wy mu i o tém coście słyszeli od nas, jutro znać dacie?
Kneź się rozśmiał, a niedźwiedź zamruczał.
— Między nim a mną — nie ma mowy, namowy, ni rozmowy — on mój wróg, ja jego — zawołał Miłosz. Dadzą o tém znać inni, powywiesza was na dębach. Niech wiesza! Nie ma moich dzieci. Synów moich nie ma. Kwiatów moich nie ma. Niech świat ginie!!
Jęknął i głowę zanurzył w posłanie — Wisz skinął i wyszli ze świetlicy. Za niemi słychać było płacze, mruczenie i krzyki dwóch srok, które ośmielone wyjściem obcych, kłócić się zaczęły.
Na podsieniu czekał na nich starzec zgarbiony. Wyszli z nim razem pod stare dęby w podwórze.
— Tak wasz kniaź zawsze? — spytał Wisz.
— Ile razy obcych widzi — szepnął stary wzdychając — czasem i po nocach duchy go męczą, że się zrywa i krzyczy głosem wielkim, aż co żyje na zamku, pobudzi. — Biedny człek!.. biedny!