Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 141.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chwostek — rzekł, obelżywego tego nazwiska używając starzec.
Rozśmiał się dziko leżący Miłosz.
— Mnie on już nie uczyni więcéj nic — pozbawił mnie dzieci, gdyby wziął nawet życie... nie dbam o nie. Idźcie sobie szukać indziéj rady i pomocy.
— I pomsty nie checie? — spytał Wisz. — Wszak ta się wam za dzieci słusznie należy. Zabity jeden, oślepiony drugi, nie została wam na starość pociecha żadna, a ma to zostać bezkarném?...
Kneź milczał długo, aż zerwał się gniewny.
— Precz, albo na was spuszczę Maruchę! — zawołał. — Chwost was tu nasłał, żebyście mnie za język ciągnęli... psie syny jakieś... Won... ztąd!..
— Kneziu Miłoszu — odezwał się chłodno Doman — ja jestem syn tego, co wam życie zbawił, a Wisz nigdy nie zdradził nikogo. My kmiecie jesteśmy, nie niewolniki.
Zawarczało coś na łożu tak, że trudno rozeznać było niedźwiedź, czy pan się odzywał — po tém sapanie słyszeć się dało i głos jęczący.
— Idźcie po radę gdzie rozum jest, u mnie go nie ma. We mnie z bólu wyschło wszystko, siłęm stracił, pamięć, nawet do pomsty ochotę. Idźcie, mścijcie się za mnie, a gdy mu serce wydrzecie, przynieście je mnie, pożrę je i umrę...