Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 135.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skoczył Scibor raźno, a za nim ozwały się głosy ochocze. Psy wnet zagnano do zagrody, kilka tylko zostawiwszy na sznurach. Wisz i Doman wstali z pod lipy — zbliżając się do wrót, przy których już się chłopaki gromadzili. Gospodarz kazał wziąć oszczepy i począł ludzi rozstawiać do koła. Sam téż ujął dzidę z żelezcem, zajmując stanowisko w oddali. Psy na powrozach trzymali parobcy, a rwały się czując, że je nie darmo więżą.
Klasnął w ręce pan, i wrota się skrzypiąc otwarły.
Wilk, który dni kilka w niewoli przesiedział, zahukany był i wylękły, nie rychło korzystał ze swobody. Wołano nań, bijąc kijmi o ściany od podwórza, a ruszać się nie chciał, skulony, kłapiąc tylko zębami. Nagnano go przecie ożogami do wrót i głowa jego w nich się ukazała, wnet téż rozglądnąwszy się ostrożnie, naprzód skoczył i stał. Cicho przysiedli czatujący, psy tylko wyć poczęły, wilczysko się ruszyło, zrazu krokiem niepewnym, po tém szybciéj coraz, patrząc ino, kędy umykać ma do lasu.
Ucieczka była trudną, bo zewsząd ludzie zabiegali. Doman nań godził pierwszy, biegnąc żywo na przełaj, aby go nie mógł wyminąć. Gdy się leniwo poruszał zwierz, spuszczono psy, a te się wnet nań rzuciły. I łowy rozpoczęły się wtedy na dobre.