Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zdroju, w okopie na horodyszczu — gdzie ojcowie, dziadowie i pradziady się nasze zwoływały. Tam nam téż stanąć wszystkim i radzić.
W oczy sobie popatrzali.
— Uroczysko to w głębi lasów, bezpieczne błotami opasane do koła. Lepiéj tam niż gdzieindziéj. Gdyby się starszyzny zebrały gromadą przy naszéj czy waszéj zagrodzie, mściłby się kneź i palił — tam — kto wie? i posłuchu może mieć nie będzie.
— Posłuchu?? — rozśmiał się Doman — ma on swoich wszędzie, doniosą mu, byleśmy się ruszyli tylko, ale nie przetoż się lękać mamy i siedzieć po norach. Z wieków się ludzie na wiece zbierali, czemuby i dziś nie mogli? Pilno obeślem wiciami.
— Tak — rzekł Wisz — poślemy dwu po dworach, zagrodach, chatach, aby starszyzna przyszła, lecz wiedzieć wprzódy musimy, kogo wołać i kto z nami stanie. Godziłoby się wziąć klątwę na ogień i wodę.
Naradzać się zaczęli po cichu. Stało na tém, że wiec być ma koniecznie i że się temu nie sprzeciwią ludzie, więc już naprzód myślano, jak nieznacznie go zebrać, a że na Kupałę gromady się i tak po uroczyskach schodziły, przed Kupałą dzień wybrać chciano.
Wisz i Doman zgodzili się na to zawczasu.