Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hengo ciągle potrząsając głową i oglądając się coraz niespokojniéj dokoła, wreszcie dał znak chłopcu, aby ustąpił. Nie było czasu do stracenia; niemiec i syn jego siedli na konie. Kneź patrzył ze drzwi jak ruszali, ale nie rzekł już nic. Za wrotami i hacią dopiero Hendze się jakoś lżéj zrobiło... Wolał już puszczę niż taką gościnę...
Żwawo więc pognali konie tąż samą drogą co wczora, równie pustą jak wprzód była. Dopóki wieżę szarą i kruki nad nią latające widać było, niemiec się oglądał bojaźliwie, jakby się lękał jeszcze, by go nie zawrócono. Gerda trzęsąc się ze strachu, słowa do ojca nie śmiał przemówić. Wkrótce téż znaleźli się w lesie i tu dopiero bezpiecznymi się uczuli.
Droga, którą ze Smerdą razem przebyli, nawykłemu do włóczęgi, pamiętną była. Lękał się jéj wszakże niemiec, aby nie spotkać groźniejszych towarzyszów, niż ślepi gęślarze; pospieszał rozglądając się dokoła, obmyślając zawczasu, gdzie na nocleg stanie, bo dniem jednym do zagrody dobić się już nie spodziewał. Śmieléj teraz dążyli do brodu już znanego, aby się przebrać na drugi brzeg rzeki. Nie spotykali nikogo. Zdala tylko kozy pierzchały i ptastwo wodne zrywało się z rzeki z krzykiem, unosząc się na dalsze błota.
Wieczór już nadchodził, gdy Hengo postrzegł kamień na górze, obwiedziony wieńcem z głazów, o którym zachował pamięć od wczora. Tu, ustą-