Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 088.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

srebrnemi ozdobami, szyję obnażoną, na nogach skórznie sznurami wełnianemi czerwonemi poopasywane. Lecz suknia była z cienkiéj tkani, lamowana bogato, za pasem tkwił miecz w świetnéj oprawie, a na łańcuszku takiż nóż wisiał.
Stojący ręce obie założone miał za pas, czapkę na oczy nasuniętą, brwi zmarszczone i postawę groźną. Zaledwie go zdaleka ujrzawszy, spokorniał Smerda, z konia zeskoczył, głowę obnażył i pochylony poszedł ku niemu. Zbliżając się przygiął niżéj jeszcze, rękę do stóp pańskich przykładając.
— A kogóżeś to pojmał na drodze? — zawołał głos gruby i schrypły, — to nie swój?
— Z nad Łaby, Niemiec, przekupień, — począł Smerda stłumionym głosem. — On się tu pono nie pierwszy raz po kraju wałęsa... Znalazłem go w gościnie u kmiecia Wisza, kto wié, w jakich naradach? Dlatego kazałem mu jechać za sobą. Ale mi się nie opierał wcale, owszem uręczył mi, że był do Miłości Waszéj wysłany i pragnął jéj czołem uderzyć...
Milcząc popatrzał kneź na mówiącego i na Hengę, który stał zdala, jakby w oczekiwaniu. Nie dał zrazu odpowiedzi żadnéj i po długim namyśle zbył Smerdę obojętnie.
— Niech tam na waszych rękach zostanie... u mnie dziś goście, czasu nie ma... nie dać mu