Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 079.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ludzie uczą się siać ziarna. — O Kamiano, rada marna! przeciw Bogom nic nie nada. I Kamiana leci blada, w biały Dunaj głową pada. Pieśń się o tém ludziom pieje. Bóg wam zdrowia niechaj daje, a pieśń przy mnie niech zostaje...
Skończył śpiewak, panowało milczenie.
— Inną jeszcze — zawołał Smerda — nie żałuj nam stary!
Ślepiec znowu uderzył w struny.
— Dłuższa to pieśń, od Chorbackich gór — rzekł — młodsza pieśń, może się wam spodoba lepiéj.
I nutę wziął téż inną, raźniejszą a ognistszą, i słowa mu żywiéj biedz zaczęły, a białe oczy połyskiwały straszno.
— Wisło biała, matko biała, czemu mętne wody twoje? Jakże mętne być nie mają, kiedy do nich łzy padają? Lud u brzega ręce łamie, ręce łamie i ratunku woła, a ratunku nie ma... Smok w pieczarze siadł pod górą, co zobaczy to pochłonie, co pochwyci to pożera. Kiedy z głodu ryczy wściekły, cała góra drży od ryku. Kiedy syty dysze w jamie, oddech powietrze zaraża... Noc i dzień spoczynku nie ma — pola puste, lud ucieka, zwierz do lasu goni z trwogą... Trzody wyplenił i ludzi, dławi niewiasty i dzieci, a nigdy pastwy nie syty, ciągle ryczy, ciągle dyszy. — Czémże zgładzić żmiję, smoka? Miecz mu skóry nie przebije, pałka czaszki nie roztrzaska, gardła