Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 050.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jam tu na mojéj ziemi — odparł stary obojętnie — mnie tu zwierz nawet szanuje. Innéj broni nie potrzebuję, dodał, róg wyjmując z zanadrza, nad tę jedną. Gdy się głos rozejdzie po lesie — zrozumieją.
Szli więc razem. Od strumienia lekko się podnosząc ku górze, zielona łąka wiodła ich ku lasom. Stary wśród zasieków znalazł przełaz i ścieżkę. Wprędce byli już wśród ciemnéj gęstwiny — a tu Wisz jak w domu, choć nigdzie śladu drogi żadnéj nie było, kierował się nie patrząc prawie. — Hengo drapał się za nim — milczeli idąc oba... Wzgórze nie zbyt wyniosłe, zwolna, nieznacznie wspinało się lasem okryte. W zaroślach ptastwa mnóstwo zlatywało z gałęzi, na których się już noclegować zabierało.
Zdawały się gniewne na starego gospodarza, że ich spokój zakłócił. — Mignęły sine skrzydła kraski, sroczka w białéj spódniczce podniosła się gdérząc, podlatując, przysiadając i zrywając się przed niemi, aby ich łajać, przeprowadzając daléj. Z pod drzewa, u którego czatował, mignął lis żółtym ogonem, zawinął się i znikł wsunąwszy do jamy. Na gałęziach pomykały wiewiórki, ledwie dojrzane, tak zwinnie skakały z jednego wierzchołka na drugi. Stary po drodze podnosił głowę ku barciom, bo ich tu pełno było na drzewach, reszta pszczół spóźnionych wracała z łąk, niosąc