Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 039.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czajem, że na stos się ubiera i zbroi jak takiemu bogatemu kmieciowi przystało.
Stary ręką zamachnął w powietrzu.
— Co mi tam! rzekł — chcieć i brać łatwo — ale co dać za to? Nie bardzośmy zapaśni.
— Jużcić choć bursztyn i skóry macie, bo wam tu do morza bliżéj, a i w ziemi go tu kopiecie...
Wisz patrzał na drzwi, zkąd się powrotu synów spodziewał. Ukazali się téż wkrótce oba, jeden dźwigając wór duży, drugi na plecach niosąc pęk spory skór różnych powiązanych pyskami. — Rozłożono to na ziemi, Niemiec chciwie w worku grzebać się zaczął, aż mu oczy błyszczały. Wydobywał po jednemu bryły mułem i ziemią okryte, gdzieniegdzie jasnemi obłamy połyskujące... — W tych zdawał się świecić, jakby zamknięty płyn jakiś, który stężał i zmarzł na kamień. Skóry téż zwierza zabitego zimą, włosem świeciły lśniącym, a gdy Niemiec palcami ich próbować zaczął, nic mu w nich szerści nie pozostawało.
Dopiero się targ rozpoczął, milczący, bez słowa... Hengo odkładał co mieć pragnął, stary głową trząsł i odrzucał... Razy kilka tak liczono skóry i to co na stole leżało, ważono w rękach kawały bursztynu, ujmowano i dodawano. Wisz, to Niemiec trzęśli głową.
Jeden to drugi coś ustępował, jeden narzucał, to drugi... Szło to powoli, niekiedy przestankami