Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co się z kruszcu robi, gdybyśmy wam tego nie dostawili... Do Winedy daleko...
— Albo to kości, rogu i kamienia nie dosyć — rzekł stary Wisz wzdychając. Był czas, że się ludzie tém obchodzili, i dobrze im z tém było. Jakeście wy a drudzy wędrowni podwozić zaczęli swoje błyskotki, niewiasty nam popsuliście, chce im się ziarnek świecących na szyję i iglic gładkich i guzów i wszystkich tych zabawek... bez których teraz żadna nie stąpi.
Nicby to nie było — ciągnął daléj patrząc więcéj w ziemię niż na przybyłego kupca — ale wy... wy, dróg się do nas uczycie, tajemnice nasze wywozicie ztąd... i tak samo przyjść może napaść jak przyszły świecidła.
Hengo pokryjomu błyskiem oczów bystrym zmierzył starego Wisza i rozśmiał się.
— Próżna to obawa — rzekł, nikt o napaściach nie myśli... Ja nie jeżdżę cudzego podpatrywać, ale swoje mieniać. Wy mnie przecie znacie, nie pierwszy raz jestem u starego Wisza... Ja przyjaciel wasz... żonę miałem z waszéj krwi, serbską córkę... a z niéj oto tego chłopca, który choć języka waszego nie umie — przecie w nim trocha tamtéj krwi zostało.
Wisz, który na kamieniu siadł, a na leżący naprzeciw drugi wskazał Hendze — pokiwał tylko głową.