Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 239.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   235   —

Mówił Stach z takim zapałem iż we wszystkich przelał uniesienie swoje.
Widząc to, bił daléj gorące żelazo.
— Dosyć nam spojrzéć, — kończył — aby w nim majestat do którego był przeznaczony poznać i uszanować. Krzywousty to żywy, aliści piękniejszy od ojca, powaga z dobrocią, majestat z łaskawością w nim, cześć sprawiedliwości wielka. Nie sięgnie on po swobodę niczyją, nie będzie nam innym tylko ojcem rodzonym. On nam powinien panować! On! Sam pan Bóg tego chce gdy Mieszka powiódł na manowce, aby tamtemu drogę otworzył!
Wojewoda uląkł się i zmięszał, uszy sobie zasłonił.
— Na Boga ciszéj, — odezwał się — nie budźcie spiącego licha. — A do Leszczyca się obracając dodał — Mali jechać ten człek, niech się strzyma póki ks. Biskup nie powie.
— Biskup — przerwał Cholewa — jako ojciec duchowny, z pewnością nie chce zguby grzesznego a upamiętania. Może probować mądrych środków, my, prości ludzie, wiemy że się już tu niema czego spodziewać, ani czekać na co...
Niechaj jedzie lepiéj dziś niżeli jutro.
— Natychmiast! — powtórzyli inni — aby książe miał czas się przygotować..
Stach się odezwał z gotowością, choćby téj godziny.