Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 232.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   228   —

obronie, jeźlibym jéj potrzebował. Z tego co od zamku zawiewa wnosząc, groźno tam dla mnie być może. Nie ulęknę się przecież, ale chcę byście wy pogotowiu stali i gwałtu jakiego nie dopuścili.
— Na jakiż gwałt ważyć się mogą? — zapytał Pobożanin przejęty i nastraszony zbliżając się do Biskupa.
— Na wszelaki, — odparł Gedko spokojnie. Alboż Szczodry nie zarąbał u ołtarza poprzednika mojego, a ten mi nie jest przykładem co w zaślepieniu stać się może?
Wojewoda wzdrygnął się zaprzeczając.
— A! nie, to być nie może!
Wysłuchał go Biskup nie strwożony.
— Chcesz posłyszeć co na zamku śpiewają? — zapytał — Będziesz miał sprawę.
Uderzył w dłonie i wszedł kleryk który w drugiéj izbie czekał.
— Ojca Siegfrieda proście do mnie, boć do snu pewnie się nie udał jeszcze.
Kleryk wyszedł pospiesznie, a po krótkiéj chwili, z pokornym pokłonem, w długiéj sukni czarnéj zjawił się mężczyzna młody, blady, przyklęknął przed Biskupem i w rękę go pocałował.
— Ojcze Siegfriedzie — odezwał się Gedko — powiedzcie coście na zamku słyszeli. Nie tajono się z tém przed wami, nie podsłuchiwaliście,