Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 229.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   225   —

mnie, przysięgam ci, sromam się, płaczę, a siła jéj nieczysta wlecze mnie.
Biskup krzyż zrobił nad pochyloną jego głową.
Vade retro Satanas! — szepnął.
Zadumany parę razy przeszedł się po izbie, dając odetchnąć Wojewodzie, który wzdychał i ciągle pot z czoła ocierał, choć go już na niém nie było.
— Zbierzże myśli, — mówił Biskup po chwili, bo nie o tobie i nie o płochych sprawach twych mówić mamy, ale o tém co nad wszystko waży.
Zwrócił się ku niemu.
— Tak, radzić potrzeba, a nie płocho. Pora po temu. Ziemianie na skargi do mnie płyną, zżymają się, srożą, burzą. Na zamku téż, same pogróżki słychać. Na nas teraz leży wszystko.
Książe Mieszko słucha Kietlicza, obcego człowieka, lekceważy sobie ziemian i rycerzy swych, ufa w siły cudze. Mało tego, wczora na zamku gdy mu zausznik doniósł że Biskupi i duchowni na zajazdy majętności swoich się uskarżają, rzekł co kapelan słyszał —
— Biskupów tak potrafię obuzdać jako innych — poddani moi są. — Słyszysz? — dodał Gedko — świętokradzkie słowo! Porwą się na nas, a kto swobód ziemian i praw wszelkich ludzkich i bożych strzedz będzie? Kto? Pójdzie samowola rozpasana po gardłach waszych. Dał już przykład Bolesta, że na Biskupa porwać się mo-