Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 219.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   215   —

śmieli, z wojskiem bym na Tęczyn poszedł i zdobył go aby was uwolnić!
— I nimbyście go zdobyli, bracia by mnie udusić dali! — odparła Dorota — Niema co czekać, panie Wojewodo, chce się wam ze mną spokojnie siedzieć i zalecać się, myślcie zawczasu o Mieszku i o Kietliczu — Muszą oni precz iść!
To mówiąc staremu drugi kubek nalała, a że się opierał znowu, podała mu go do ust ręką własną, gładząc drugą po twarzy.
— A no — pijcie! — rzekła swawolnie nóżką tupiąc — Niewiecie chyba że wino was odmładza, rumieni się zaraz twarz, oczy pobłyskują, zarazeście inni — Pij, miły Wojewodo — pij!
Oczarowany starzec, chciał ją wpół ująć ręką, ale mu się zręcznie wyśliznęła. Musiał naprzód spełnić kubek, po którym, gdy go wino grzane a korzenne rozmarzać zaczęło, pochylił się na poręcz ławy i westchnął. Czuł że mu ono nie dodawało sił a odejmowało.
Dorota siadła opodal trochę, dała znak, z drugiéj izby ode drzwi ozwała się pieśń dziewcząt która miała do reszty starego rozmarzyć gacha. Była już teraz uspokojoną że zbyt natarczywym nie będzie.
Trzeci kubek rozpaczliwie sam już wychylił za zdrowie gospodyni i tak w nią patrząc nieruchomy, przykuty do ławy, pozostał z oczyma osłupiałemi.