Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 209.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   205   —

O książętach radzi ludzie mówią i więcéj zawsze, niż prawdy jest.
Dorota rozśmiała się, czarne jéj oczy błysnęły straszno i groźno.
— E! ty pobożny człeczku! — zawołała. — Myślicież wy, że kto za młodu skosztował napoju, na starość trzeźwym być może? O! nie!
Albo ust weń nie maczać, albo się upijać potrzeba.
Nie będzie ta, będzie druga! — dokończyła; — i nagle zmieniając rozmowę, poczęła cale inną, zwracając się do Bogoryi i towarzyszów.
— Cóż u was słychać w Krakowie? Kochacie bardzo Mieszka? hę? dobry pan? nieprawdaż? Widziałam go raz, dobrze go starym nazwali, pewnie młodym nigdy nie był! wygląda jak niedźwiedź gdy go z barłogu ruszą, broda mu się rozczochrana do góry zadziera, a usta ma jakby ćwiekiem zabite! Hę! dobry pan!
Cóż? myślicie z nim żyć? plotła prędko i żywo. Nie babska to rzecz kto tam rozkazuje i rządzi, ale pomyśleć wstyd nawet niewieście, że on wam na łbach kołki ciesze, a wy stoicie jak trusie. E! e! z mężów się teraz baby stały, zobaczycie wkrótce, z nas się mężowie porobią! Za Szczodrego się ziemiaństwo nie dało, za Włodka też nie pozwolili sobie oczów łupić bezkarnie, a no teraz Kietlicze z wami robią co chcą!
Stach usta zaciął, prawiła mu do smaku, ale