Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 190.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   186   —

— Ja? — rzekł Skarbny, — a co ja mam powiedzieć oprócz tego że wasza miłość gdy co mówicie zawsze macie słuszność. — Sędzia (wskazał na drzwi), ten póki sądzi rozumny człek jest, a gdy z ławy zejdzie ślepy.
Na księcia jeżeli się już nie zmawiają, no, to przynajmniéj mruczą, a jak ziemianie krakowscy mruczeć poczną, to do biedy niedaleko. To naród jest bardzo zapalczywy...
Kietlicz słuchał bacznie.
— A i to jest prawda, — kończył stary długie włosy wiszące mu z obu stron twarzy gładząc chudemi rękami, — że na tego księcia Kaźmierza oczy mają wszyscy, bo to jest miękki człek, któryby słuchał wszystkich i Biskupów i władyków — a takiego im potrzeba, bo oni chcą panować nie słuchać, a księcia mieć tylko na okaz.
Kietlicz głową potakiwał staremu. Ten z za drewnianych balasów, za któremi stał dotychczas wyszedłszy zbliżył się do Palatyna, aby się ciszéj mógł z nim rozmówić.
— Co miłość wasza myśli? jeżeli się co knuje — dodał — piérwsza rzecz mieć na Sandomierz oko i ucho. Tam najlepiéj poznać można czy się co gotuje, kto jeździ i posyła...
— No — dodał zniżając głos, — na to potrzeba człowieka coby dobrze usłużył, a mnie się zdaje że ja takiego będę miał.
— Ty? — zapytał Kietlicz zdziwiony.