Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 189.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   185   —

Mierzwa się zaduma ustał, zacisnąwszy.
— Miłościwy panie, rzekł zwolna wychodząc z zadumy. Księcia Kaźmierza się obawiać śmiesznémby było. Ja go znam. Pan to dobry ale miękki, woli on z klechami rozprawiać o Bogu, o duszy, o prawach wszelkich i zwyczajach, woli słuchać retorów i czytania z ksiąg starych, niż dobijać się władzy. Dawali mu ją za Kędzierzawego, a wziąć nie chciał. Strach to próżny — Kaźmierz na klechę stworzony, jemu Cystersi i ich klasztory smaczniéjsze niż krakowski zamek.
— Jeżeli on nie straszny — odparł Kietlicz — to ci co o nim myślą, a że są tacy co już powiadają że lepiéjby im z Kaźmierzem było, to ja wiem.
Mierzwa usta wykrzywiał.
— Co tam zważać na trutniów brzęczenie, — rzekł — ludzie co gadają wiele robią mało. A książe Kaźmierz, woli mieć z jednéj strony księdza, z drugiéj piękne liczko niewieście, niż moc, z którąby nie wiedział co robić.
Popatrzyli sobie w oczy. Mierzwa pokornie spuścił głowę, zerknął ku Juchimowi, jakby mu chciał dać znak jakiś do porozumienia, pokłonił się Kietliczowi i powoli z izby wyszedł przybierając postawę jaką zwykł był dla ludzkiego oka przywdziewać. Kietlicz sam pozostał ze Skarbnym, przeszedł się parę razy po izdebce.
— A wy, Juchim, co o tém myślicie? — zapytał stając przed nim.