Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 187.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   183   —

Z niego by kiedyś urósł mąż słuszny, młodość by przeszumiała a co dobrego byłoby zostało.
— I za to dobre słowo. Bóg zapłać! — odezwał się Stach mimowolnie wzruszony mocno.
Skarbny zawołał zaraz na pachołków stojących za drzwiami aby więźnia wypuścili, i tak Stach niespodzianie obronną ręką wyszedł z gorącéj łaźni. Nie miło mu wszakże było iż Juchim mógł się w nim prawdziwego Stacha domyślać.
Gdy powrócił do swoich poręczycieli, którzy opodal od dworca w podwórcu nań czekali, na twarzy jego widać było pomięszanie tak wielkie, iż Jaśko Bogorja z daleka już począł pytać go, co mu się tam stało.
— A no, jeszcze nic — odparł Stach, który spowiadać się nie chciał. Stało się lepiéj niżem się mógł spodziewać. Skarbny mi przez osobliwe miłosierdzie jakieś na grzywny czekać bez poręki przyobiecał.
Gdy się to działo w podwórcu, do izby Skarbnego, który jeszcze swą skrzynię zamkami ubezpieczał, wsunął się Kietlicz. Wszyscy oni tam na dworze Mierzwa, Kietlicz, Skarbny za ręce się trzymali. Były to narzędzia w ręku księcia posłuszne, uległe, pokorne, ale zarazem o sobie téż niezapominające.
Kietlicz z góry biorąc rozkazy wszystkiém kierował. Gdy wszedł Juchim podniósł się od skrzyni, i stanął z wielkiém uszanowaniem po-