Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   182   —

dał i ciągle z sobą walczyć się zdawał. Niezrozumiałe wyrazy jakieś z ust mu się wyrywały.
Czas upływał, a Stach się niecierpliwił.
Wytrzymał go Juchim długo, naostatek z siedzenia wstał i skrzynię otwartą, która przy nim była, począł pilne na kłódki zamykać — Stach z łańcuchem w ręku czekał.
Nagle dziwny obrót wzięła sprawa, żyd z uśmiechem jakimś smutnym odwrócił się ku niemu.
— Jakże was zowią? — zapytał.
— Zabor z Przegaju.
— Panku Zaborze, — odezwał się żyd zwolna — coby to było z wami żebyście wy tego Stacha nie mieli ciotecznym? Musielibyście albo łańcuch stracić, albo dać grzywien dwieście, albo w ciemnicy siedzieć — A no! idźcie sobie z Bogiem i z łańcuchem! Dla pamięci waszego ciotecznego, ja za was grzywny zapłacę. Oddacie mi je bez lichwy gdy będziecie mogli. Stach mnie raz w ulicy od motłochu wybawił i życie obronił. Godzi się abym za niego wam zapłacił.
Stach zarumienił się mocno, przygodę tą, dawniejszą jeszcze ledwie sobie teraz przypomniał, skłonił głowę.
— Bóg zapłać? — rzekł.
— Nie był to zły człowiek ten wasz cioteczny choć wy go łotrem zwiecie.
To mówiąc Juchim się uśmiechał chytrze.
— Szkoda tego człowieka że umarł, — dodał