Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 165.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   161   —

paków wylękłych i postawili ich sędziemu, ci tak byli przerażeni, iż słowa nie mogli przemówić, wielu płakało. Biedactwo to było, z garnuszkami u pasa, żyjące jałmużną dla nauki, służące przy kościołach i zakrystyach, przybłędy, bezdomne sieroty.
W całéj naówczas Europie wojny krzyżowe wywoływały podobne na żydów napaści, w niemczech krwawe, bo tam Ren nieraz płynął trupami, a rynki pełne były ciał pobitych.
Tu Mieszek żydów w opiece miał, Juchim za niemi obstawał. Mierzwa téż rozsłuchawszy się w sprawie ze zgrozy uszy zatulił.
Zabitego nie było nikogo, żacy tylko z naprawy starszych, suknie na biednym żydzie poszarpały.
— Świętokradzcy są! — krzyknął Sędzia — tak jest! świętokradzcy! Albowiem kto gościa pańskiego, któremu sam książę dał opiekę i płaszczem go swoim otulił, napada i targa się nań, ten jakby na pomazańca Bożego się targnął. O zbrodni straszliwa! niewysłowiona, o pomstę do nieba wołająca! A to popełnili ci co zaledwie żywot rozpoczynają, cóż tedy uczynią gdy dorosną??
Z wielkim zapałem puścił się Sędzia w długi wywód popełnionego świętokradztwa i byłby srogi wydał wyrok, gdyby starszy ów człek, co w obronie pobitego stawał nie zmiarkował, że