Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   158   —

swój przewidywać i co rychléj chciał się z więzów wydobyć, miał już gotowych grzywien siedemdziesiąt spełna, w wypchanéj kalecie, która u pasa wisiała.
Na widok zbliżającego się — Juchim łokcie ze stołu usunął, i zmierzywszy go oczyma, chrypliwym, zgasłym głosem zapytał pachołków wiodących go.
— Siedem dziesiętna?
Kmieć na Skarbnego popatrzywszy, westchnął ciężko, kaletę odpiął, garść w niéj utopił i dobywając srebrne pieniążki liczyć je począł.
Lecz zaledwie się one ukazały na stole, Juchim porywając się za głowę, wykrzyknął głośno
— Gwałtu! gwałtu!!
Kmieć osłupiał, nierozumiejąc co się stało i oglądając dokoła.
— Co to jest? — począł Skarbny — a toć fałszérz pieniędzy?
Pochwycił kilka z nich, popatrzał na nie i cisnął spluwając pogardliwie.
— Cóż to? czy to są pieniądze? cha! cha! to plewy nie pieniądze! to skorupy z garnków potłuczonych! Takiemi to pieniądzmi chcecie płacić panu swojemu?
— Na miłego Boga! — zawołał kmieć strwożony — czegóż wy chcecie odemnie! Toć są pieniądze któremi wszyscy płacą i każdy je przyjmuje.