Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 148.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   144   —

niemców i u siebie inaczéj mieć nie chciał tylko aby mu kto żył posłuch dawał.
Na grodzie codzień sądy się odbywały, żałób bywało mnóstwo, a i z ramienia książęcego do nich ciągano nieustannie, grzywnami okładając za najmniéjsze przewinienia.
Chciał pan grozy, wysadzeni sędziowie umieli ją siać, nie było człowieka coby z pod ich sądu wyszedł czystym.
Najwyższym sędzią na grodzie był podówczas człek co się do dojadania ludziom jakby narodził umyślnie. Zwał się Gabryk Mierzwa; mówiono jakoby z ubogich ziemian na Szlązku pochodził. Dali go byli za młodu do szkoły biskupiéj, na księdza chcąc kierować, uczył się lepiéj od innych, ale dokazywał téż lepiéj niż wszyscy i w suknię kleszą odziać go nie było sposobu, bo nim święceń dostał, dzieci miał kilkoro w domu i bab tyle na karku że go biskup o to chciał wyklinać. Właśnie surowsze były dla duchowieństwa nastały prawa, wzbraniające ożenienia i wszelkiego zgorszenia. Mierzwa wcale na nic nie patrzał. W kości téż grał tak że się do ostatniéj koszuli zgrywał, a kiedy pił to go na rękach potém do łóżka zanosić musiano. Z tém wszystkiém głowę miał taką, że mu żaden duchowny nie sprostał w kanonach, a żaden prawnik w kodeksach i dekretach. Jakim sposobem dostał się ów pół-klecha do Rzymu i Bononij, nikt nie